Polski język już nie taki polski i mamy w tanecznym slangu, takie pojęcie z angielska zaczerpnięte, jak crash course. Wprawdzie my używaliśmy długo zwrotu – kurs intensywny – ale to z kolei powodowało gorączkę i dreszcze, bo jakże to tak od razu intensywnie, jak człowiek jeszcze nie wie, która to prawa a która lewa noga. Tak więc idąc z duchem czasu a przeciw lękom, używamy teraz obu zwrotów 😀
No ale czymże jest taki kurs crash/intensywny i czy ja, jako że nigdy za pląsami nie przepadałem/przepadałam się na takim kursie odnajdę?
Otóż sprawa wygląda tak, że jak świat światem a my szkołą salsy z 17-letnim doświadczeniem, jeszcze takiego nie było, co by się niczego nie nauczył. Oczywiście – jedni łapią szybciej materiał a drudzy wolniej, no ale każdy przecież ma inną historię rytmiczno-taneczną. Jedni od dziecka udawali Whitney Houston czy Mariah Carey (jak ja), inni tworzyli boysbandy i naśladowali Backstreet Boys (też ja) a jeszcze inni w tym czasie zajmowali się nauką i teraz mają porządną pracę :D:D:D Oczywiście żart, ale kto raz nie usłyszał w domu, żeby się zabrał za coś poważnego, niech pierwszy rzuci kamień/-iem.
Intencją i celem takiego kursu crash/intensywnego jest, żeby podczas jednego spotkania, przyswoić (albo spróbować przyswoić) materiał, który normalnie zająłby kilka regularnych spotkań. Dla przykładu – poziom podstawowy P1 salsy na kursie regularnym raz w tygodniu zajmuje około 4 spotkań czyli 1 miesiąc (pod warunkiem że mamy go raz w tygodniu of kooors). A na intensywnym ten sam materiał realizujemy na jednym tylko spotkaniu. Czary? Nic podobnego (znamy los czarownic, także dzięki bardzo). Po prostu skondensowana forma pozwala na większe skupienie, szybszą realizacje figur i kroków, i tym samym człowiek po takich 3 godzinach to już ura bura szef podwóra!
Aleeeee – bo przecież każdy szanujący się osąd/zdanie/opinia, musi mieć jakieś „ale” – nie każdemu się taka forma może spodobać. A powodów niezadowolenia może być kilka, jak choćby to, że ten kroczek podstawowy trzeba dość szybko wydreptać i zapamiętać, bo stanowi on podstawę całej pracy na crash-course. No a jaka to frajda tańczyć bez kroków? Chyba żadna. Więc jeśli ktoś ma naprawdę uzasadnione obawy, że może nie załapać (ale nie te z kategorii – słoń mi na ucho nadepnął bo u nas ani słoni nie ma ani to nie brzmi wiarygodnie), to może wybrać taki regularny i go ukochoć.
A dla kogo na pewno i na bank jest crash?
– dla tych osób, które tańczą inne style i chcą szybko załapać podstawy
– dla osób pracujących w tygodniu, którzy mają czas tylko w weekendy
– dla tych, którzy kiedyś przerwali naukę i chcą szybko do niej wrócić
– dla odważnych co się niczego nie boją 😉